Źródło nadziei. Studium i głoszenie Dobrej Nowiny
Timothy Radcliffe OP
List do Zakonu (1995)
Kiedy św. Dominik, ryzykując utratę życia, wędrował drogami południowej Francji, często radośnie śpiewał. „Zawsze wydawał się pogodny i radosny, z wyjątkiem chwil, kiedy widział nieszczęścia dotykające bliźnich i kiedy odczuwał litość i wzruszenie”.
Radość Dominika jest nierozerwalnie złączona z naszym powołaniem głosicieli Dobrej Nowiny. Jesteśmy wezwani do uzasadnienia tej nadziei, która w nas jest (por. 1 P 3,15). W dzisiejszym świecie, ukrzyżowanym przez cierpienie, przemoc i biedę, nasze powołanie jest trudniejsze, ale jeszcze bardziej niezbędne niż kiedykolwiek przedtem. W każdym zakątku świata mamy do czynienia z kryzysem nadziei. W jaki sposób mamy żyć radością św. Dominika, skoro jesteśmy ludźmi naszych czasów, a zatem dzielimy zauważalny w naszych narodach kryzys oraz niedoskonałości naszej kultury? Jak mamy żywić głęboką nadzieję w niepodważalną Boską obietnicę życia i szczęścia, którą dał On swoim dzieciom? Chciałbym wyrazić w tym liście do Zakonu następujące przekonanie: życie poświęcone studium jest jedną z dróg wzrostu w miłości, która „wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 7).
Nadszedł czas, aby odnowić zamiłowanie Zakonu do studiowania. To już zaczyna się dziać. Widzę, że otwierane są nowe ośrodki studiów i myśli teologicznej na całym świecie: w Kijowie, Ibadanie, São Paulo, Santo Domingo czy w Warszawie, by wymienić tylko kilka. Powinny one proponować nie tylko formację intelektualną. Studium jest drogą do świętości, drogą, która otwiera nasze serca i umysły na siebie nawzajem. Jest to droga, która buduje wspólnotę i czyni z nas ufnych głosicieli nadchodzącego Królestwa.
Zwiastowanie
Studium samo w sobie jest aktem nadziei, wyrażającym przekonanie, że zarówno nasze życie, jak i cierpienie mają sens. Takie rozumienie jest dla nas darem, słowem nadziei, które daje obietnicę życia. Jest jeden moment w historii naszego Odkupienia, który wspaniale pokazuje, co to znaczy otrzymać dar Dobrej Nowiny – ten moment to Zwiastowanie Maryi. To spotkanie, ta rozmowa to wyraźny symbol, pokazujący, co znaczy być studentem. Użyję tego symbolu w naszym rozważaniu o tym, jak studium umacnia nadzieję.
Po pierwsze, jest to chwila maksymalnego skupienia. Maryja wsłuchuje się w słowa oznajmianej jej dobrej nowiny. Ta uwaga poświęcona słowu nadziei głoszonemu w Piśmie Świętym jest punktem wyjścia wszelkich naszych studiów. „Ustnie i pisemnie brat Dominik nawoływał braci do nieustannego studiowania Nowego i Starego Testamentu”. Uczymy się słuchać Tego, który mówi: „Śpiewaj z radości, niepłodna, która nie rodziłaś, wybuchnij weselem i wykrzykuj, która nie doznałaś bólów porodu!” (Iz 54, 1). Czy nasze studia wymagają od nas tego, byśmy uczyli się słuchać Dobrej Nowiny?
Po wtóre, jest to chwila płodności. Oto Maryja w interpretacji Fra Angelica – z książką na kolanach, skupiona, wyczekująca, zasłuchana. Owocem Jej skupienia jest zrodzone z Niej Dziecię – Słowo, które stało się ciałem. Jej zasłuchanie uwalnia całą Jej kreatywność, Jej kobiecą płodność. I nasze studium, skupienie na słowie Bożym, powinno uwalniać źródła naszej płodności i uzdalniać nas do rodzenia Chrystusa w świecie. W świecie, który często wydaje się bezpłodny i skazany na zatracenie, rodzimy Chrystusa w cudzie tworzenia. Gdziekolwiek słychać słowo Boże, mówi nam ono nie tylko ogólnie o nadziei, ale o tej nadziei, która wciela się w nasze życie i w nasze słowa. Ojciec Yves Congar lubił cytować słynne słowa Charles’a Peguy: „Nie Prawda, ale Realność. […] To znaczy Prawda ujęta historycznie, z jej konkretnym stanem w przyszłości, w czasie”.
Sprawdzianem dla naszych studiów jest to, czy rodzą one na nowo Chrystusa. Czy nasze studia są czasem naprawdę twórczym, czasem Wcielenia? Domy studiów powinny być w istocie oddziałami położniczymi.
Po trzecie, w chwili, kiedy lud Boży wydaje się opuszczony i pozbawiony nadziei, Pan daje mu przyszłość, drogę do Królestwa. Zwiastowanie pokazuje ludowi Bożemu inną możliwość rozumienia swojej historii. Zamiast prowadzić do zniewolenia i rozpaczy, otwiera ono drogę do Królestwa. Czy nasze studia przygotowują drogę na przyjście Chrystusa? Czy przemieniają nasze postrzeganie historii ludzkości tak, abyśmy mogli ją zrozumieć nie z punktu widzenia zwycięzcy, ale tych najmniejszych i uciskanych, o których Bóg nie zapomniał i których obroni?
Nauka słuchania
„Wszedłszy do Niej, anioł rzekł: »Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami«. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1, 28–29).
Maryja słucha słów anioła, dobrej nowiny o zbawieniu. Taki jest początek wszelkiego studium. Studiowanie to nie uczenie się, jak być inteligentnym, ale jak należy słuchać. Simone Weil napisała do ojca Perrina, że „kształtowanie zdolności uwagi jest prawdziwą i prawie że jedyną korzyścią z uczenia się”. Tego typu odbiór, takie otwarcie uszu, które jest cechą wszelkiego rodzaju studiów, mocno łączy się z modlitwą. Zarówno studium, jak i modlitwa wymagają od nas wyciszenia, w którym oczekujemy na przychodzące do nas słowo Boże. Jedno i drugie wymaga wytworzenia w sobie pewnej pustki, czyniącej nas zdolnymi do oczekiwania Pana i tego, co On może nam dać. Pomyślmy o namalowanym przez Fra Angelica obrazie św. Dominika czytającego u stóp krzyża. Czy pochłonięty jest studiami, czy modlitwą? Czy takie rozróżnienie w ogóle jest istotne? Prawdziwe studium czyni z nas żebraków. Dochodzimy do zaskakującego odkrycia – nie rozumiemy danego tekstu, jesteśmy niedouczeni, potrzebujemy pomocy. Dlatego też w postawie intelektualnego otwarcia się czekamy na to, co będzie nam dane.
École Biblique była dla jej założyciela, wielkiego biblisty, ojca M.-J. Lagrange’a ośrodkiem studiów nad Pismem Świętym, ponieważ była jednocześnie domem modlitwy. Rytm życia wspólnoty wyznaczało przechodzenie z celi do chóru. Lagrange pisał: „Uwielbiam słuchać Ewangelii śpiewanej przy pulpicie przez diakona, pośród obłoków dymu kadzidła: słowa przenikają moją duszę głębiej niż wówczas, kiedy spotykam je potem w artykule”.
Klasztory naszych mniszek, jako oazy spokoju i poważnej refleksji, powinny odgrywać ważną rolę w studium Zakonu. Studium w klasztorach mniszek jest częścią ascezy dominikańskiego życia monastycznego. Nie może być pozostawione wyłącznie braciom. Każda siostra klauzurowa ma prawo do dobrej formacji intelektualnej, która jest częścią jej życia zakonnego. W Konstytucjach Mniszek czytamy: „Studium, stanowiące charakterystyczną cechę obserwancji naszego Zakonu, które św. Dominik zalecił już pierwszym siostrom, nie tylko dostarcza pokarmu dla kontemplacji, lecz usuwając pochodzące z niewiedzy przeszkody i kształtując sąd praktyczny, pozwala także realizować rady ewangeliczne z bardziej świadomą wiernością”.
Maryja posłuchała obietnicy anioła i wydała na świat Słowo Życia. Wydaje się to takie proste. Czegóż więcej nam potrzeba, jak tylko otwarcia się na słowo Boże kierowane do nas w Piśmie Świętym? Dlaczego niezbędne jest tak wiele lat studiów, ażeby wykształcić głosicieli Dobrej Nowiny? Dlaczego musimy studiować filozofię, czytać długie i trudne książki teologiczne, skoro mamy słowo samego Boga? Czyż nie wystarczy po prostu dawać świadectwo „tej nadziei, która w nas jest”? Bóg jest miłością, a miłość zwyciężyła śmierć. Cóż więcej można powiedzieć? Czyż nie zdradzamy tej prostoty w naszych zawiłych dyskusjach? Dla Maryi jednak nie było to takie proste. Jej historia rozpoczyna się od zdziwienia: „Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie”. Słuchanie zaczyna się wtedy, gdy mamy odwagę się dziwić i pozwalamy się zaniepokoić. Historia Maryi ma kontynuację w pytaniu skierowanym do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?”.
Wiara w studia
Podobno gdy św. Albert siedział kiedyś w swojej celi i oddawał się studiom, ukazał mu się diabeł w postaci jednego z braci i starał się go przekonać, że traci czas i energię, studiując świeckie nauki, i że szkodzi to jego zdrowiu. Zaledwie Albert uczynił znak krzyża, zjawa znikła. Niestety, bracia nie zawsze dają się tak łatwo przekonać. Wszystkie dyscypliny, których celem jest zrozumienie świata, czy będzie to literatura, poezja, historia, filozofia, psychologia, socjologia czy fizyka, są naszymi sprzymierzeńcami w poszukiwaniu Boga. „Musi być możliwe znalezienie Boga w złożoności ludzkiego doświadczenia”. Nasz świat, pomimo całego swego bólu i cierpienia, jest ostatecznie owocem „Miłości Wieczystej, [która] świat piękny przez swą poruszyła wolę”. Nadzieja, która czyni nas głosicielami Dobrej Nowiny, nie jest mglistym optymizmem, bezmyślną wesołością czy pogwizdywaniem w ciemnościach. Jest przekonaniem o tym, że w końcu możemy odkryć jakiś sens w naszym życiu, sens, który nie jest nam narzucony, lecz który czeka na odkrycie przez nas.
Wynika z tego, że studia powinny być przede wszystkim przyjemnością, czystą radością odkrywania, że rzeczywistość – wbrew wszystkiemu, co zdaje się temu przeczyć – ma sens. Sens ma nasze życie, historia ludzkości, a także konkretny fragment Pisma Świętego, z którym zmagaliśmy się całe przedpołudnie. Nasze ośrodki studiów są szkołami radości, ponieważ ich podstawą jest wiara w to, że można osiągnąć jakieś zrozumienie świata i naszego życia. Historia ludzkości nie jest bezsensowną i bezustanną walką, w której, jak w Parku Jurajskim, zwyciężają silniejsi. Dzieło stworzenia, w którym żyjemy i którego jesteśmy częścią, nie jest wynikiem przypadku, ale dziełem Chrystusa: „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1, 16–17). Mądrość tańczy przed tronem Boga, by wyrazić swoją radość ze stworzenia tego świata, a celem wszelkich studiów jest podzielanie tej przyjemności. W kwietniu 1942 roku Simone Weil napisała do francuskiego dominikanina, brata Perrina: „Inteligencja może być kierowana tylko pragnieniem. Żeby istniało pragnienie, musi z nim łączyć się uczucie przyjemności i radości. Tylko w radości inteligencja rozwija się i przynosi owoce. Radość uczenia się jest tak nieodzowna dla studiujących, jak oddech dla biegaczy”.
Konstytucje mówią o propensio – naturalnej skłonności ludzkiego serca do prawdy (KKZ 77). Studiowanie powinno być po prostu częścią radości związanej z tym, że żyjemy pełnią życia. Prawda jest powietrzem, którym mamy oddychać.
Jest to piękna myśl, ale przyznajmy od razu, że daleka od doświadczeń wielu z nas. Dla niektórych braci i sióstr lata studiów były nie tyle czasem uczenia się nadziei, ile czasem rozpaczy. Jakże często widywałem braci studentów zmagających się z książkami, które wydawały im się jałowe i odległe od rzeczywistości, wyczekujących końca studiów, aby móc wreszcie zająć się kaznodziejstwem. Przysięgali sobie, że po skończeniu studiów nigdy już nie otworzą żadnej teologicznej książki. Gorsze od poczucia jałowości studiów jest upokorzenie wywołane bezskuteczną walką z hebrajskimi czasownikami, niemożnością pojęcia różnicy między arianizmem a apolinaryzmem czy też porażką odniesioną przy próbach zrozumienia filozofii niemieckiej.
Dlaczego dla wielu z nas studia są taką trudnością? Po części dzieje się tak, ponieważ znajdujemy się pod przemożnym wpływem kultury, która nie wierzy w sensowność wysiłku studiowania i która wątpi, że na drodze dyskusji można dojść do upragnionej prawdy. Jeśli nasz wiek został tak naznaczony przez gwałt i przemoc, to z pewnością po części dlatego, że utracił wiarę w zdolność ludzi do wspólnego dotarcia do prawdy. Przemoc jest jedynym rozwiązaniem w kulturze, która nie ma żadnego zaufania do wspólnego poszukiwania prawdy. Dachau, Hiroszima, Rwanda czy Bośnia są symbolami załamania się wiary w możliwość wybudowania wspólnego, ludzkiego domu na drodze dialogu. Ten brak zaufania może przyjąć dwie postaci: relatywizmu, który jest wątpieniem w samą możliwość osiągnięcia prawdy, lub fundamentalizmu, który jest przekonaniem, że osiągnęliśmy już całą prawdę.
Wobec tej rozpaczy, którą jest relatywizm, oświadczamy uroczyście, że prawdę da się poznać i że w istocie przyszła ona do nas jako dar. Możemy powtarzać za św. Pawłem: „Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem” (1 Kor 11, 23). Studiowanie jest działaniem eucharystycznym. Otwieramy nasze ręce, by przyjąć dary tradycji bogatej w wiedzę. Kultura zachodnia jest naznaczona głęboką podejrzliwością wobec wszelkiego rodzaju nauczania, ponieważ jest ono utożsamiane z indoktrynacją i bigoterią. Jedyną liczącą się prawdą jest ta, którą ktoś sam odkrył albo która jest ugruntowana w czyichś uczuciach – jeśli czuję, że coś jest dobre dla mnie, wtedy jest w porządku. Nauczanie powinno jednak wyzwalać nas z ciasnych ram naszych doświadczeń i uprzedzeń. Powinno nas otwierać na bezkresne przestrzenie prawdy, której nikt nie może sobie przywłaszczyć. Pamiętam, jak będąc studentem, ekscytowałem się odkryciem, że sobór w Chalcedonie nie był końcem naszego poszukiwania zrozumienia tajemnicy Chrystusa, ale nowym początkiem, rozsadzającym wszystkie te piękne i spójne rozwiązania, w których chcieliśmy Go zamknąć. Doktryna nie powinna indoktrynować, lecz wyzwalać do kontynuowania podróży.
Obserwuje się jednak także wzrost postaw fundamentalistycznych. Fundamentalizm bierze swój początek z głębokiego strachu przed myśleniem. Daje on „fałszywą nadzieję wiary pozbawionej niejasności” (AKG 1989 Oakland, 109). W Kościele fundamentalizm ten to czasem powtarzanie zasłyszanych gdzieś słów, odmowa udziału w bezustannym szukaniu zrozumienia czy też nietolerancja wobec wszystkich, dla których tradycja jest nie tylko objawieniem, ale także zaproszeniem do zbliżenia się do tajemnicy. Ten fundamentalizm może sprawiać wrażenie całkowitej wierności ortodoksji, ale sprzeciwia się podstawowej zasadzie naszej wiary, czyli temu, że dowodzenie i rozumowanie to cześć oddawana Stwórcy i Odkupicielowi, który dał nam rozum po to, byśmy myśleli i zbliżali się do Niego. Nigdy nie będziemy w sposób właściwy uprawiać teologii, jeżeli nie będziemy mieć dość pokory i odwagi, aby wysłuchać argumentów tych, z którymi się nie zgadzamy, i jeśli nie będziemy ich traktować poważnie. Święty Tomasz napisał: „Jak nikt nie może osądzić sprawy, dopóki nie wysłucha racji obu stron, tak ten, kto musi zajmować się filozofią, będzie w lepszej sytuacji, by dokonać sądu, jeśli wysłucha wszystkich argumentów obu stron”.
Musimy stracić pewność, która odrzuca niewygodne prawdy, zauważyć argumenty dwóch stron i zadawać pytania, których być może się obawiamy. Święty Tomasz był człowiekiem stawiającym wiele pytań. Uczył się rozważać każdą kwestię poważnie, bez względu na to, jak niemądra by się wydawała.
Nasze ośrodki studiów są szkołami nadziei. Gdy gromadzimy się na studium, nasze wspólnoty stają się „świętym głoszeniem”. W świecie, który utracił zaufanie do wartości rozumu, szkoły te dają świadectwo możliwości wspólnego szukania prawdy. Może to być seminarium uniwersyteckie poświęcone zagadnieniom bioetycznym bądź studiująca razem Biblię grupa duszpasterska w Ameryce Łacińskiej. Tutaj powinniśmy się razem uczyć zaufania do siebie jako partnerzy dialogu i towarzysze podróży. Jeżeli mamy wzajemnie dodawać sobie odwagi do pokonania drogi, w studium nie może być miejsca dla poniżania innych. Nikt nie może uczyć, jeśli sam do głębi nie zrozumie lęku drugiego człowieka przed otwarciem nowej książki czy zmaganiem się z nową ideą. Zadaniem nauczyciela nie jest wypełnianie głów uczniów informacjami o faktach; ma on umacniać w swoich studentach głęboko ludzką skłonność do poznawania prawdy i towarzyszyć im w jej poszukiwaniach. Musimy nauczyć się patrzeć własnymi oczyma i stać na własnych nogach. Kiedy Lagrange nauczał w École Biblique, zwykł mówić do swoich uczniów: „Słuchajcie! Nie macie mówić, że ojciec Lagrange powiedział to czy tamto – wy macie dojść do tego sami”. Przede wszystkim nauczyciel powinien dodać studentowi odwagi, aby nie bał się popełnienia błędu i ryzyka pomyłki. Mistrz Eckhart powiedział, że „rzadko się zdarza, by ktoś osiągnął coś dobrego, przedtem trochę nie błądząc”. Żadne dziecko nigdy nie nauczy się chodzić, dopóki nie upadnie co najmniej kilka razy. Dziecko, które się boi, nie wstanie do końca życia.
Obalanie bożków
W początkowym okresie historii zakonu dominikańskiego studia braci były zasadniczo skoncentrowane na Biblii. Przygotowywały one do pracy duszpasterskiej, przede wszystkim zaś do sprawowania sakramentu pokuty. Pierwszymi dziełami teologicznymi Zakonu były podręczniki dla spowiedników. Jednakże gdy św. Tomasz uczył początkujących teologów w klasztorze Santa Sabina, zdał sobie sprawę, że nasze głoszenie będzie pożyteczne dla zbawienia dusz, jeśli bracia otrzymają dogłębną formację teologiczną i filozoficzną, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, najprostsze pytania często wymagają najgłębszego przemyślenia: Czy jesteśmy wolni? Jak możemy o coś Boga prosić? Po drugie, ponieważ według tradycji biblijnej tym, co przeszkadza nam w prawdziwym oddawaniu czci Bogu, jest nie tyle ateizm, ile idolatria. Ludzkość ma skłonność do stwarzania bożków, a następnie oddawania im czci. Odejście do tej idolatrii wymaga od nas wyboru trudnej drogi, jeśli chodzi o nasz sposób życia i myślenia. Nie wystarczy usiąść i słuchać słowa Bożego. Musimy przełamać trzymające nas w niewoli i zatykające nam uszy fałszywe wyobrażenia o Bogu.
Świętego Tomasza przez całe życie fascynowało następujące pytanie: Kim jest Bóg? Jak mówi brat Herbert McCabe, jego świętość polega na tym, że pozwolił, aby to pytanie nim zawładnęło. W centrum nauczania Tomasza znajduje się teza o radykalnej niepoznawalności, ponieważ „łączymy się z Nim [Bogiem] jakby z nieznanym”. Musimy wyzwolić się od obrazu Boga jako potężnej i niewidzialnej osoby, manipulującej wydarzeniami naszego życia. Taki Bóg okazałby się ostatecznie tyranem i rywalem ludzkości, przeciw któremu bylibyśmy zmuszeni się zbuntować. Tymczasem musimy rozpoznać w Bogu niewymowne źródło naszego istnienia i serce naszej wolności. Musimy utracić Boga, jeżeli mamy Go odkryć. Bóg jest, jak powiedział św. Augustyn, „bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie […] najbardziej osobiste”.
Nauczanie teologii nie jest zatem sprawą przekazu informacji, ale towarzyszeniem studentom, gdy stają wobec utraty Boga, kiedy znika dobrze im znana i kochana przez nich osoba, w rozpoznawaniu w Bogu praźródła wszystkiego. Bóg dał nam siebie samego w swoim Synu. Możemy wtedy prawdziwie powiedzieć: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 4). Herbert McCabe pisze: „Jedną ze szczególnych przyjemności nauczania na studiach jest bycie świadkiem chwili, którą prędzej czy później przeżywa każdy student, a którą można by nazwać momentem nawrócenia. Uświadamia on sobie […], że to Bóg jest źródłem moich wolnych czynów i to On sprawia, że są one moimi własnymi czynami”.
Ostatecznym celem intelektualnej dyscypliny naszego studium jest doprowadzenie do tego momentu nawrócenia, kiedy nasze fałszywe wyobrażenia o Bogu zostają zniszczone tak, abyśmy mogli przybliżyć się do tajemnicy. Myślenie jednak nie wystarczy. Teologia dominikańska rozpoczęła się wtedy, kiedy Dominik zsiadł z konia i stał się ubogim kaznodzieją. Intelektualne ubóstwo Tomasza wobec tajemnicy Boga jest nierozłączne z jego wyborem zakonu ubogich kaznodziejów. Teolog musi być żebrakiem wiedzącym, jak przyjąć dary, które Pan daje za darmo.
Słuchanie słowa będzie wymagało wyzwolenia się od fałszywych ideologii naszych czasów. Kim są nasi fałszywi bogowie? Z pewnością należy do nich ubóstwienie państwa, na którego ołtarzach zostały stracone w tym stuleciu miliony niewinnych istnień. Bałwochwalczo oddajemy też cześć wolnemu rynkowi i bogactwu materialnemu. Dostatecznie często pisałem o zagrożeniach związanych z mitem konsumpcjonizmu. Cały nasz świat padł ofiarą mitu, że wszystko można kupić i sprzedać. Wszystko zostało zamienione na towar i wycenione. Świat natury, płodność ziemi, delikatny ekosystem lasów – wszystko to wystawiono na sprzedaż. Nawet my sami, synowie i córki Najwyższego, mamy być kupowani i sprzedawani na rynku pracy. Rewolucja przemysłowa była czasem wykorzeniania całych wspólnot, wygnanych z własnej ziemi i zniewolonych w nowych miastach. Ta masowa migracja trwa do dzisiaj. Najdrastyczniejszym i najbardziej skandalicznym tego przykładem było zniewolenie milionów naszych sióstr i braci z Afryki, traktowanych jako towary rynkowe, które można eksportować i czerpać z tego zyski. W Aktach Kapituły Generalnej w Caleruega czytamy: „Mężczyźni i kobiety nie mogą być traktowani jak towar, ani ich życie, ani ich praca czy też ich kultura i możliwości rozwoju w społeczeństwie nie mogą być elementem przetargowym w grze zysków i strat”.
Nasze ośrodki studiów powinny być miejscami, w których jesteśmy uwalniani od tego okrojonego i niepełnego widzenia świata, w których, przepełnieni wdzięcznością, uczymy się na nowo podziwiać dobre dary Boże. To właśnie podczas studiowania, podczas wysiłku, by zrozumieć to, co się dzieje, i siebie nawzajem, rodzi się w nas poczucie zdumienia nad cudem stworzenia. Simon Tugwell pisze: „Gdy docieramy do dna rzeczy, sięgając umysłem samej ich istoty, odnajdujemy tam niepoznawalną tajemnicę stwórczego aktu Boga. […] Naprawdę poznać coś to ulec wszechogarniającemu zdziwieniu, wykraczającemu daleko poza zwykłą ciekawość”. Prawda rzeczywiście nas wyzwala. To intelektualne wyzwolenie idzie w parze z prawdziwą wolnością, jaką daje ubóstwo. Podobnie jak Dominik i Tomasz, musimy stać się żebrakami, którzy otrzymują dobre dary Boże. Ślub ubóstwa i bliski kontakt z biednymi jest właściwym kontekstem dominikańskich studiów.
To, że jesteśmy zakonem o ogólnoświatowym zasięgu, pomaga nam uwalniać się od takiego postrzegania świata. W wielu kulturach nie postrzega się rzeczywistości w kategoriach dominacji i władzy. Nasi bracia i siostry z Afryki pomagają nam rozwinąć teologię opartą na wzajemnych relacjach i harmonii. Religijne tradycje Azji prowadzą nas w kierunku teologii bardziej kontemplacyjnej. Musimy być obecni w tych różnorodnych kulturach nie tylko po to, aby w nich zaszczepić Dobrą Nowinę, lecz także po to, aby one pomogły nam zrozumieć tajemnicę stworzenia i tajemnicę Boga – dawcy wszelkich darów.
Narodziny wspólnoty
„Anioł rzekł do Niej: »Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus«” (Łk 1, 30).
Celem naszego studiowania jest nie tylko przekazywanie informacji, ale doprowadzenie do narodzin Chrystusa w naszym świecie. Sprawdzianem wartości studiowania jest nie tyle to, czy stajemy się dzięki niemu wykształceni, ile to, czy czyni nas ono płodnymi. Każde nowo narodzone dziecko jest niespodzianką, nawet dla rodziców. Nie wiedzą z góry, kogo wydadzą na świat. Podobnie nasze studia powinny przygotować nas na momenty zaskoczenia. Chrystus przychodzi do nas w każdym pokoleniu w sposób, którego nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć i który jedynie stopniowo możemy rozpoznawać jako autentyczny. Dlatego Kościół potrzebował czasu, aby przyjąć nową dla niego i szokującą teologię św. Tomasza. W górach Gwatemali, w naszym ośrodku refleksji nad inkulturacją Ak’ Kutan działającym w mieście Cobán, siostry i bracia starają się, by rodzący się tam Zakon zachował bogactwo miejscowej kultury. W Takamori, nieopodal góry Fudżi, nasz brat Oshida stara się doprowadzić do tego, żeby Chrystus narodził się w japońskiej rzeczywistości, a inny nasz brat Michael Shirres od dwudziestu lat usiłuje połączyć w Nowej Zelandii płodne nasiona duchowości maoryskiej z wiarą chrześcijańską. Przyjście Chrystusa na świat może się odbywać na różne sposoby, niemające charakteru wyłącznie akademickiego. W Chorwacji jeden z naszych braci jest liderem grupy rockowej o nazwie Zwiastuni Nadziei. W Japonii widziałem wspaniałe obrazy namalowane przez naszych braci Petita i Carpentiera. Przyjście Chrystusa może się też dokonać przez cudowne narodziny wspólnoty w haitańskiej wiosce. W jaki sposób nasze nauczanie może doprowadzić do narodzin Chrystusa wśród nowojorskich narkomanów czy w londyńskich slumsach? Jak słowo może stawać się ciałem w dzisiejszym języku, w języku filozofii i psychologii, przez naszą modlitwę i studium? Otwieranie na każdym kontynencie domów studiów, będących ośrodkami wiedzy teologicznej, musi być dla naszego Zakonu priorytetem właśnie dlatego, by słowo Boga wcielało się w każdej kulturze.
Uważam, że życie poświęcone studium buduje wspólnotę i przygotowuje w ten sposób miejsce Chrystusowi, by mógł przebywać między nami. Nie ma bardziej okrutnej rozpaczy aniżeli absolutna samotność, spowodowana koncentracją na własnym „ja”. Przyczyną tego, że nasze społeczeństwo tak często poddaje się rozpaczy, jest, być może, to, jaki obraz człowieka dominuje w naszym świecie – to samotna jednostka, podążająca za swoimi pragnieniami i szukająca jedynie własnego dobra. Radykalny indywidualizm naszych czasów wydaje się wyzwoleniem, ale może też pogrążyć nas w samotnej beznadziei. Wspólnota ofiaruje nam „ekologię nadziei”. Jedynie razem możemy śmiało żywić nadzieję na odnowienie świata.
Naukowiec wydaje się doskonałym przykładem samotnika, otoczonego jedynie książkami, siedzącego przed ekranem komputera w pokoju, na którego drzwiach widnieje napis: „Proszę nie przeszkadzać”. Prawdą jest, że studia często wymagają od nas samotnego zmagania się z abstrakcyjnymi pojęciami. Jednak praca naukowa jest służbą składaną w darze naszym braciom i siostrom. Owocem tej samotnej pracy ma być budowanie wspólnoty przez objawianie tajemnic słowa Bożego. Studiując, uczymy się należeć jedni do drugich, a co za tym idzie, umacniać swoją nadzieję.
Przemiana umysłu i serca
Studia pozwalają nam też zakwestionować obraz człowieka jako całkowicie samotnej, izolowanej jednostki. Doktryna o stworzeniu pokazuje nam bowiem, że nasz Stwórca jest nam bliski bardziej niż jakakolwiek inna istota. Jest On zawsze obecnym źródłem naszego istnienia. Nie możemy być samotni, ponieważ w pojedynkę nie moglibyśmy nawet istnieć.
W kulturze zachodniej można zaobserwować obsesyjne pragnienie poznania samego siebie. Jak jednak mogę poznać siebie, przebywając z dala od Tego, który podtrzymuje mnie w istnieniu? Święta Katarzyna była na wskroś współczesna, zapraszając swych braci do wejścia do „celi poznania siebie”, ale to poznanie siebie było nieodłączne od poznania Boga. „Nie możemy dostrzec ani naszej godności, ani naszych ułomności, które niszczą piękno naszej duszy, dopóki nie spojrzymy na siebie samych w spokojnym morzu Bożego istnienia, w którym jest nasz obraz”.
Nawet chwile niewypowiedzianego smutku i ciemnej nocy duszy, kiedy mamy poczucie całkowitego opuszczenia, mogą stać się momentem spotkania, mogą być nocą, która „zjednoczyła Miłego z ukochaną, Ukochaną w Miłego przemienioną”.
Studia nigdy nie mogą być wyłącznie ćwiczeniem umysłu – są one przemianą ludzkiego serca. „I dam wam serca nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, zabiorę wam serca kamienne, a dam wam serca z ciała” (Ez 36, 26). Pierwsza Kapituła Generalna naszego Zakonu w Bolonii stwierdziła, że trzeba uczyć nowicjuszy, „jak powinni oddawać się studiom, tak aby dniem i nocą, w domu i w podróży czytali coś lub rozważali; co tylko mogą, winni starać się zapamiętać”. Cały czas pozwalamy, by nasze serca były kształtowane przez gazety, powieści, filmy i telewizję. Wszystko, co czytamy i oglądamy, kształtuje nasze serce. Czy dajemy mu dobry pokarm? Czy kształtujemy je przez przemoc i przeciętność, zamieniając je w serce z kamienia?
Święta Katarzyna ze Sieny mówi o św. Tomaszu, że „wrażliwym okiem swojego umysłu kontemplował Prawdę i tak osiągnął światło wykraczające poza poznanie naturalne”. Studia uczą nas zatem delikatności; nawet św. Tomasz był wielkim teologiem dlatego, że miał dobre serce. Ojciec Yves Congar napisał kiedyś, że jego postępująca choroba i paraliż powodują, iż staje się coraz bardziej zależny od współbraci. Nic nie mógł zrobić bez ich pomocy. Mawiał: „Od kiedy zachorowałem i stale potrzebuję pomocy moich braci, zrozumiałem przede wszystkim […], że czegokolwiek nauczamy czy cokolwiek mówimy, jakkolwiek byłoby to wzniosłe, nie ma żadnej wartości, jeśli nie towarzyszy temu praxis, a więc rzeczywiste, konkretnie działanie służby i miłości. Myślę, że brakowało tego trochę w moim życiu; za bardzo postawiłem na intelekt”.
Mówiąc o rozumieniu Pisma Świętego przez św. Dominika, Savonarola stwierdza, że było ono osadzone na fundamencie carità – miłości. Ponieważ to miłość Boga inspirowała powstawanie Pisma Świętego, tylko osoba kochająca może je zrozumieć: „A wy, bracia, którzy chcielibyście zrozumieć Pismo i którzy pragniecie głosić kazania, uczcie się miłości, a ona będzie uczyć was. Mając w sobie miłość, zrozumiecie ją”.
Studiowanie przemienia ludzkie serca dzięki dyscyplinie. „Przez swą ciągłość i wiążący się z [wypełnianiem rad ewangelicznych] wysiłek jest jedną z form ascezy” (KKZ 83), która należy do naszego wzrostu w świętości. Studium proponuje nam trudną dyscyplinę pozostawania w celach w milczeniu, kiedy próbujemy zrozumieć jakąś kwestię, podczas gdy odczuwamy pokusę ucieczki. Jedną z innowacji, które wprowadził nasz Zakon, było zapewnienie braciom w szczególny sposób poświęcającym się studiom samotności pojedynczej celi. Ta samotność może jednak być ascezą. Kiedy samodzielnie zmagamy się z jakimś tekstem, przychodzi nam do głowy tysiąc ważnych powodów, dla których powinniśmy przerwać studium, wyjść z celi i z kimś porozmawiać. Szybko przekonujemy samych siebie, że jest to w istocie nasz obowiązek i że dalsze siedzenie przy biurku byłoby zdradą naszego powołania i chrześcijańskiej powinności. Lecz jeśli nie wytrwamy w tej samotności i ciszy, nie będziemy mieć nic cennego do ofiarowania innym. W Liście do brata Jana powiedziane jest: „celę częściej wybieraj, jeśli chcesz do celi z winem [życia wiecznego] być wprowadzonym” – a to jest ewidentnie obraz raju dla nowicjusza z XIII wieku. Istotnie, duża część studiów jest nudna i nie da się tego uniknąć. Uczenie się języka hebrajskiego czy greki jest ciężką i nużącą pracą. Często zastanawiamy się, czy jest ona warta zachodu. Musimy się wtedy zdobyć na akt nadziei, że nasza praca przyniesie owoce w sposób, którego nie możemy sobie teraz wyobrazić.
Studia i budowanie wspólnoty w Zakonie
Studia powinny nie tylko otwierać nasze serca na innych, ale także wprowadzać nas we wspólnotę. Studiować to rozmawiać z braćmi, siostrami i innymi ludźmi; to poszukiwać prawdy, która nas wyzwoli. Święty Albert Wielki pisał o przyjemności płynącej ze wspólnego szukania prawdy: „In dulcedine societatis quærere veritatem”.
Naukowcy często odzwierciedlają wartości przyjęte w społeczeństwie. Duża część życia akademickiego wiąże się z produkcją i rywalizacją, jakby chodziło o składanie samochodów, a nie poszukiwanie mądrości. Uniwersytety przypominają fabryki – artykuły naukowe mają schodzić w dużych ilościach z taśmy produkcyjnej, a rywale i przeciwnicy muszą być usunięci. Jednakże nigdy nie wypowiemy żadnego oświecającego słowa o Bogu, jeśli nie będziemy uprawiać teologii inaczej, bez współzawodnictwa, za to z wzajemnym szacunkiem. Nikt nie może uprawiać teologii sam. Nie tylko dlatego, że dzisiaj nie byłby w stanie opanować wszystkich dyscyplin, ale również z tego względu, iż zrozumienie słowa Bożego jest nierozerwalnie związane z tworzeniem wspólnoty. Ogromna część przygotowań do Soboru Watykańskiego II odbywała się we wspólnocie braci w Le Saulchoir. Najbardziej zaangażowani byli ojcowie Congar, Chenu i Ferret, którzy pracowali razem i dzielili się swoimi odkryciami.
Święty Tomasz miał kiedyś podczas posiłku z królem Francji uderzyć pięścią w stół i wykrzyknąć: „To jest argument przeciw herezji manichejskiej!”. Incydent ten wskazuje, że Tomasz nie zwracał większej uwagi na innych gości, ale pokazuje także, że teologia jest walką. Nigdy nie stworzymy wspólnoty, jeśli nie odważymy się ze sobą dyskutować. Zwracam szczególną uwagę na znaczenie dyskusji, spierania się i podejmowania wysiłku na rzecz wzajemnego zrozumienia. Z przeciwnikiem walczy się tak, jak Jakub siłował się z aniołem – aby móc potem wyprosić błogosławieństwo. Dyskutujemy z przeciwnikami, ponieważ pragniemy otrzymać to, co oni mogą nam dać. Spieramy się i siłujemy ze sobą nawzajem, aby mogła zwyciężyć prawda. Musimy dyskutować, wykazując pewnego rodzaju pokorę. Drugi człowiek zawsze może nas czegoś nauczyć i walczymy z nim po to, aby otrzymać dar.
Jedno z najżywszych wspomnień z mojego rocznego pobytu w Paryżu łączy się z ojcem Marie-Dominique Chenu. Był to mistrz, który zawsze chętnie uczył się od każdego, kogo spotkał, nawet od takiego ignoranta, jakim był młody angielski dominikanin. Często późnym wieczorem, wracając z jakiegoś spotkania z biskupami, studentami, związkowcami czy artystami, chętnie opowiadał, czego sam się nauczył, i dopytywał się, czego inni nauczyli się owego dnia.
Prawdziwego nauczyciela zawsze cechuje pokora. Jordan z Saksonii powiedział, że św. Dominik rozumiał wszystko „humili cordis intelligentia”, dzięki „pokornej przenikliwości serca”. Tak jak serce z ciała jest pokorne, tak do serca z kamienia wniknąć nie sposób.
Teologia nie ogranicza się wyłącznie do tego, co dokonuje się w ośrodkach studiów. Jest to moment oświecenia, nowej intuicji, kiedy słowo Boże styka się z naszym codziennym doświadczeniem prób bycia człowiekiem, doświadczeniem grzechu i niepowodzenia, staraniami o budowanie wspólnoty z innymi i sprawiedliwego świata. Cały świat nauki – bibliści, patrolodzy, filozofowie i psycholodzy – ma nam pomóc w tym, aby dyskusja ta była owocna i aby toczyła się w prawdzie. O dobrej teologii możemy mówić wtedy, gdy np. biblista pomaga duszpasterzowi zrozumieć jego pracę i gdy doświadczony duszpasterz pomaga z kolei bibliście zrozumieć słowo Boże. Ponowne odkrycie naszej teologicznej tradycji wymaga nie tylko tego, abyśmy kształcili coraz więcej braci w różnych dyscyplinach naukowych, ale abyśmy teologię uprawiali wspólnie. Jeśli nie będziemy budować naszych prowincji jako wspólnot teologicznych, nasze studia mogą stać się jałowe, a nasza praca duszpasterska powierzchowna. Praca św. Tomasza w znacznej części polegała na udzielaniu odpowiedzi na pytania braci, nawet na dość głupie pytania generała Zakonu!
Gdzie uprawiamy teologię? Potrzebujemy prężnych fakultetów teologicznych i bibliotek. Potrzebne są nam jednak także ośrodki, gdzie teologia będzie uprawiana w kontekście innych spraw, gdzie będziemy się nią zajmować razem z tymi, którzy walczą o sprawiedliwość, w dialogu z innymi religiami, w dzielnicach nędzy i szpitalach. Szczególnie w obecnym momencie życia Kościoła prawdziwe studia wymagają budowania wspólnoty kobiet i mężczyzn. Teologia, która wyrasta wyłącznie z męskiego doświadczenia, utyka na jedną nogę, oddycha tylko jednym płucem. Dlatego dzisiaj musimy uprawiać teologię razem z całą Rodziną Dominikańską, wsłuchując się wzajemnie w swoje intuicje, tworząc teologię, która jest prawdziwie ludzka. Bóg kieruje do św. Katarzyny ze Sieny następujące słowa: „Mogłem obdarzyć ludzi tym wszystkim, czego im potrzeba dla duszy i ciała; lecz chciałem, aby jedni potrzebowali drugich”.
Wszystkie ludzkie wspólnoty podatne są na zranienia, zagrożone rozpadem, potrzebują ciągłego umacniania i naprawy. Jednym ze sposobów tworzenia przez nas i scalania wspólnoty są wypowiadane do siebie nawzajem słowa. Jako słudzy słowa Bożego powinniśmy być głęboko świadomi mocy naszych słów, ich potencjalnej siły uzdrowicielskiej, ale i niszczącej. Bóg wyrzekł słowo i powstał świat. Teraz zaś Bóg mówi Słowo, którym jest Jego Syn, i otrzymujemy Odkupienie. Nasze słowa uczestniczą w tej mocy. Rzeczą istotną dla naszego kształcenia i studiowania musi być głęboki szacunek dla języka i wrażliwość na słowa, które kierujemy do naszych braci i sióstr. Nasze słowa mogą przynosić zmartwychwstanie, ale mogą też krzyżować. Bracia często pamiętają nasze słowa, przechowując je w sercach, zastanawiają się nad nimi, wracają do nich, dobrych i złych, przez lata. Słowo może zabijać.
Studia powinny wyrobić w nas odpowiedzialność za wypowiadane słowa. Odpowiedzialność ta polega na tym, że to, co mówimy, musi odpowiadać prawdzie i korespondować z rzeczywistością. Jesteśmy jednak także odpowiedzialni za wypowiadane przez nas słowa, które budują wspólnotę, karmią innych, leczą rany i obiecują życie. W czasie pobytu w więzieniu św. Paweł pisze do Filipian: „Na koniec, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to bierzcie pod rozwagę” (Flp 4, 8).
Studia a budowanie sprawiedliwego świata
Nasz świat święci tryumf jednego systemu ekonomicznego. Trudno sobie wyobrazić alternatywne rozwiązanie. Pokusą dla naszego pokolenia może być pogodzenie się z cierpieniami i niesprawiedliwościami naszych czasów i rezygnacja z dążeń do lepszego świata. Jednakże my, kaznodzieje, powinniśmy być stróżami nadziei. Bóg obiecał nam wolność dzieci Bożych i będzie wierny swojemu słowu. W San Sisto znajduje się obraz przedstawiający św. Dominika oddającego się studiom. Obok Dominika siedzi pies trzymający pochodnię. W tle inny dominikanin kijem przepędza psa. Napis mówi, że św. Dominik nie przeciwstawiał się diabłu siłą, lecz poprzez studia. Studia przygotowują nas do wypowiadania słowa wyzwalającego. Czynią to, ucząc nas współczucia, pokazując, że Bóg jest obecny nawet w naszym cierpieniu i że tam właśnie mamy uczyć się całej naszej teologii. Studia dają nam intelektualną dyscyplinę, otwierają uszy na słuchanie Boga, który powołuje nas do wolności.
Felicísimo Martínez opisał niegdyś duchowość dominikańską jako mającą „otwarte oczy”, zaś podczas Kapituły Generalnej w Caleruega Chris McVey skomentował to tak: „Dominika wzruszyli do łez i sprowokowali do działania głodujący w Palencji, właściciel gospody w Tuluzie i będące w ciężkim położeniu kobiety z Fanjeaux. Te przypadki nie wystarczają jednak, by wyjaśnić jego łzy. Ich przyczyną była duchowość otwartych oczu, która zauważy wszystko. Prawda jest mottem Zakonu – ma być jednak nie tyle jego obroną (jak powszechnie się uważa), ile sposobem postrzegania. Trzymanie oczu szeroko otwartych, tak by nic nie uszło naszej uwagi, może wyostrzyć wzrok. Nasze studia powinny być nauką autentyczności, która otwiera oczy. Święty Paweł mówi: »Zauważcie to, co jest zresztą oczywiste!« (2 Kor 10, 7)”.
Oglądanie tego, co się dzieje wokół nas, jest bolesne – łatwiej jest mieć serce z kamienia. Wystarczająco często widziałem na własne oczy miejsca, o których chciałbym zapomnieć – oddziały szpitalne w Rwandzie pełne młodych ludzi z amputowanymi kończynami, żebraków na ulicach Kalkuty. Jak można znieść taki ogrom nędzy i cierpienia? Lecz musimy być posłuszni Pawłowemu przykazaniu patrzenia na to, co oczywiste, i musimy widzieć umęczony świat. Książki, które czytamy, muszą skłonić nasze serca do otwarcia się. Franz Kafka napisał w jednym z listów: „Sądzę, że powinniśmy czytać tylko ten rodzaj książek, które nas ranią i przeszywają. […] Potrzebujemy książek, które spadają na nas jak katastrofa – które głęboko nas zasmucają, są jak śmierć kogoś, kogo kochaliśmy bardziej niż samych siebie, jak wygnanie do lasu z dala od kogokolwiek, jak samobójstwo. Książka musi być siekierą dla zamarzniętego wewnątrz nas morza”.
Nie wystarczy jedynie przyglądać się tym miejscom ludzkiego cierpienia z perspektywy turysty zwiedzającego ukrzyżowany świat. One są miejscami, w których powinno się uprawiać teologię. To właśnie na tych kalwariach można spotkać Boga i odkryć nowe słowo nadziei. Pomyślmy, jak wiele wspaniałej teologii powstało w więzieniu, począwszy od Listu św. Pawła do Filipian, przez poezje św. Jana od Krzyża, skończywszy na listach Dietricha Bonhoeffera w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Jesteśmy, jak powiedział św. Jan od Krzyża, niczym delfiny, zanurzające się w ciemne głębie morza, aby wynurzyć się na blask światła. Obóz dla uchodźców w Goma czy łóżko na oddziale onkologicznym mogą być miejscami odkrywania teologii przynoszącej nadzieję.
Boga możemy spotkać nie tylko w sytuacjach krańcowego udręczenia. Vincent de Couesnongle pisał: „Nie ma nadziei bez świeżego powietrza, bez tlenu czy nowej wizji. Nie ma nadziei w dusznej atmosferze”. Od początku nasza teologia była teologią miast i rynków. Święty Dominik wysłał swoich braci do miast, miejsc nowych idei, badań ekonomicznych i rozwoju demokracji. Wysyłał ich także tam, gdzie gromadziła się nowa biedota. Czy mamy odwagę pozwolić problemom nowoczesnego miasta burzyć nasz spokój? Jakim słowem nadziei możemy podzielić się z młodymi ludźmi, stojącymi wobec grożącego im do końca życia braku pracy? Jak można odkryć Boga w cierpieniu samotnej matki czy zaszczutego imigranta? To także są miejsca teologicznej refleksji. Co mamy do powiedzenia światu, który staje się jałowy z powodu zanieczyszczenia? Czy zgodzimy się odpowiedzieć na pytania, które stawiają ludzie młodzi, i wejść na pola minowe takich zagadnień moralnych, jak etyka seksualna? Czy też może wolimy żyć bezpiecznie?
Musimy mieć odwagę dojrzeć to, co się dzieje przed naszymi oczyma. Musimy uwierzyć, że wszędzie tam, gdzie Bóg wydaje się bardzo odległy, gdzie ludzie wystawieni są na pokusę rozpaczy, można uprawiać teologię. Jako dominikanie musimy oczywiście stawiać trzeci wymóg – nasze słowa nadziei tylko wtedy będą miały moc, jeśli będą zakorzenione w poważnym studium słowa Bożego i w analizie współczesnego społeczeństwa. W 1511 roku hiszpański dominikanin Antonio Montesinos w swoim słynnym kazaniu przeciwko wyzyskiwaniu Indian pytał: „Czyż Indianie nie są ludźmi? Czyż nie mają rozumnej duszy? Czy nie macie obowiązku kochać ich jak siebie samych? Czy tego nie rozumiecie? Czy tak trudno to pojąć?”. Montesinos zachęcał swoich współczesnych, by otworzyli oczy i zobaczyli świat inaczej. By widzieć jasno, nie wystarczy samo współczucie. Solidne studia były niezbędne, by zobaczyć fałszywe mity konkwistadorów i to właśnie było źródłem profetycznej postawy Bartłomieja de Las Casas.
Ojciec Chenu zauważył: „Bardzo wiele daje do myślenia spotkanie spekulatywnej doktryny Franciszka de Vitoria, pierwszego wielkiego mistrza prawa międzynarodowego (w momencie, gdy tworzyły się narody poza granicami świętego cesarstwa rzymskiego) i ewangelizmu Bartłomieja de Las Casas. W wypadku Franciszka de Vitoria widać, że w głębi teologa ukrywa się prorok”.
Nie wystarczy oburzać się na niesprawiedliwości tego świata. Nasze słowa tylko wtedy będą miały moc, jeśli będą zakorzenione w poważnej analizie ekonomicznych i politycznych przyczyn tychże niesprawiedliwości. Tak jak św. Antonin zmagał się z problemami nowego porządku ekonomicznego w renesansowej Florencji, tak w wieku XX L.J. Lebret dokonał analizy problemów nowej ekonomii. Jeśli chcemy ustrzec się pokusy łatwych schematów, potrzebujemy braci i sióstr, którzy otrzymają przygotowanie w dziedzinie naukowej, społecznej, politycznej i ekonomicznej analizy.
By budować sprawiedliwe społeczeństwo, nie wystarczy równy podział zasobów. Musimy zbudować społeczeństwo, w którym wszyscy będziemy mogli rozwinąć się jako ludzie. Poprzez triumf konsumpcjonizmu nasz świat zamieniony został w kulturową pustynię. Ubóstwo kulturowe tego powszechnie panującego postrzegania osoby ludzkiej niszczy cały świat, a „gdy nie ma widzenia [proroczego], naród się psuje” (Prz 29, 18). Mamy do czynienia z głodem nie tylko chleba, ale i sensu. Kapituła w Oakland stwierdziła: „Mówienie zgodne z prawdą jest aktem sprawiedliwości” (109). Święty Bazyli Wielki powiada, że jeśli mamy zbędne ubrania, należą się one biednym. Do bogactw, które posiadamy i które nasze ośrodki studiów powinny chronić i nimi się dzielić, należą poezja, opowieści naszych braci, muzyka czy mądrość tradycji. Wszystko to ubogaca nas w budowaniu świata.
Bycie prorokiem nie może być wymówką od studiowania Pisma Świętego. Rozważamy słowo Boga, szukając raczej poznania Jego woli niż dowodów na to, że Bóg jest po naszej stronie. Łatwo jest wykorzystać Pismo Święte jako księgę chwytliwych cytatów, ale studium słowa Bożego to osiąganie wyzwolenia głębszego niż to, jakie sobie możemy wyobrazić. Przez dyscyplinę studiów staramy się uchwycić echo głosu wzywającego nas do niewypowiedzianej wolności Boga samego. Kiedy Lagrange stanął wobec problemów podjętych przez współczesną krytykę historyczną, zacytował słowa św. Hieronima: „Sciens et prudens, manum misi in ignem – świadomie i roztropnie wkładam rękę do ognia”. Wiedząc, że może przynieść mu to ból i cierpienie, włożył rękę do ognia. Zaangażowanie się Lagrange’a we współczesne mu dyscypliny intelektualne było prawdziwą oznaką ufności w to, że słowo Boże na pewno okaże się słowem prawdziwie wyzwalającym i że nie potrzebujemy obawiać się wkroczenia na drogę wątpliwości i pytań. Poddał on słowo Boże wnikliwej analizie, ponieważ całkowicie ufał, że okaże się ono słowem, którego nigdy nie jest się w stanie ujarzmić. Czy ośmielamy się dzielić z nim tę odwagę? Czy mamy odwagę włożyć ręce do ognia, czy też wolimy raczej, by nie zakłócano nam spokoju?
Dar przyszłości
“»Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca«. Na to Maryja rzekła do anioła: »Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?«” (Łk 1, 32–34)
Jakże się to stanie? Jak dziewica może urodzić dziecko? W jaki sposób kobieta żyjąca w tej niewielkiej i mało istotnej prowincji imperium rzymskiego może wydać na świat Zbawiciela świata? Któż mógłby się domyślić, że historia tego ludu nosi w sobie zalążek takiej przyszłości? Dwa tysiące lat temu wydawało się, że ród Dawida się kończy. Nieoczekiwanie jednak otrzymał on syna, który miał zasiąść na jego tronie.
Duża część naszych studiów to badanie przeszłości. Studiujemy historię narodu izraelskiego, ewolucję Biblii, historię Kościoła, zakonu dominikańskiego czy nawet filozofii. Poznajemy przeszłość. Fundamentem studium jest rozwijanie pamięci. Lecz nie w tym celu, abyśmy mogli poznać wiele faktów. Badamy przeszłość po to, aby odkryć w niej zalążek trudnej do wyobrażenia przyszłości. Tak jak dziewica czy bezpłodna kobieta stają się brzemienne, tak nasz świat, wydawałoby się, jałowy, okazuje się płodny w możliwości, o których nigdy nie śniliśmy, a które daje królestwo Boże. „Historia czyni więcej aniżeli jakakolwiek inna dyscyplina dla wyzwolenia umysłu spod tyranii współczesnej opinii”. Historia pokazuje nam, że rzeczy niekonieczne muszą być takie, jakimi są – może nas ona otworzyć na nieoczekiwaną przyszłość. Odkrywamy, jak to wyraził ojciec Yves Congar, że nie istnieje tylko jedna Tradycja, ale wiele różnorodnych tradycji odsłaniających przed nami bogactwa, o których nawet nam się nie śniło. Sobór Watykański II był nowym początkiem, ponieważ był przewartościowaniem przeszłości. Zostaliśmy przeniesieni wstecz, do czasów sprzed podziałów wprowadzonych przez reformację i do czasów sprzed średniowiecza, aby na nowo odkryć atmosferę Kościoła przed podziałem na wschodni i zachodni. Było to wspominanie, które uwalnia nas do nowych rzeczy.
Historia wprowadza nas do wspólnoty szerszej aniżeli ta, z którą mamy do czynienia w chwili obecnej. Odkrywamy, że jesteśmy członkami zgromadzenia świętych i wspólnoty naszych przodków. Oni także mają prawo zabierać głos w naszych wspólnych rozważaniach. Konfrontujemy nasze idee z ich świadectwem, a oni zapraszają nas do spojrzenia szerszego niż to, które możemy mieć w ciasnych granicach współczesności.
Przewartościowanie historii uwalnia nas nie tylko od współcześnie obowiązujących opinii, ale także od „władców tego świata” (1 Kor 2, 8). Zazwyczaj historia opisywana jest z punktu widzenia zwycięzcy, z pozycji silniejszych, tych, którzy budują imperia – i taka historia uprawomocnia ich władzę. Musimy się więc nauczyć pisać historię z innego punktu widzenia – z pozycji maluczkich i zapomnianych. Takie ujęcie historii daje nam wolność. To jest powód, dla którego pamięć jest aktem religijnym, zasadniczym aktem religijnym tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej. Kiedy zbieramy się na modlitwie do Boga, „pamiętajmy o cudach, które On zdziałał” (por. Ps 105, 5).
Ostatecznie zawsze cofamy się pamięcią do małego i pozornie nieznaczącego narodu izraelskiego. Opisujemy historię nie z punktu widzenia wielkich imperiów – Egiptu czy Asyrii, imperium Persów, Grecji czy Rzymu – ale z punktu widzenia niezbyt licznego ludu, którego historia była zaledwie wzmiankowana w księgach narodów wielkich i potężnych. Ta historia jednakże zaowocowała narodzinami Syna Najwyższego. Historia, w której odnajdujemy siebie, jest ostatecznie historią Dziewicy, która słyszy posłanie anioła, i Człowieka, który został przybity do krzyża w morzu innych krzyży – Człowieka, którego historia jest porażką. Tę historię wspominamy w każdej Eucharystii. W niej uczymy się widzieć historię ludzkości i jest to historia, która nie kończy się na krzyżu.
Czy znajdziemy odwagę do opowiedzenia historii Kościoła czy nawet zakonu dominikańskiego w taki sposób? Czy mamy śmiałość, by opowiedzieć historię Kościoła, która byłaby wolna od triumfalizmu i arogancji, która przyznawałaby się do podziałów i popełnionych przez Kościół grzechów? Z pewnością Dobrą Nowiną, fundamentem naszej nadziei jest to, że Bóg uważa za swój lud wybrany takich właśnie błądzących i buntujących się ludzi. Jakże często, ucząc się historii dominikanów, dowiadujemy się o chwalebnej przeszłości. Czy mamy odwagę mówić także o niepowodzeniach i konfliktach? Poprzedni archiwista Zakonu, ojciec Emilio Panella, napisał rozprawę o tym, czego kroniki nie mówią i co omijają. Taka opowieść ostatecznie daje nam więcej nadziei i zaufania, gdyż pokazuje, że Bóg zawsze współpracuje z „naczyniami glinianymi, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 7). Bóg może posłużyć się nami, by coś osiągnąć. Podczas Kapituły Generalnej w Meksyku odważyliśmy się przypomnieć, że mija pięćset lat od naszego przybycia do Ameryki. Wspominaliśmy nie tylko wielkie dzieła naszych braci Bartłomieja de Las Casas i Antonia Montesinosa, ale także przemilczenia i porażki innych. Wszyscy oni są naszymi braćmi. Przede wszystkim wspominaliśmy tych, których zmuszono do milczenia lub usunięcia się; wspominaliśmy ich z nadzieją na bardziej sprawiedliwy świat.
Są wspomnienia trudne do zniesienia: Dachau i Auschwitz, Hiroszima i bombardowanie Drezna. Są wydarzenia tak straszne, że wolałoby się o nich zapomnieć. Jaka historia mogłaby pomieścić wszystkie te cierpienia? A jednak w Auschwitz napis na pomniku poświęconym tym, którzy zginęli w obozie, mówi: „Ziemio, nie kryj ich krwi”. Być może ośmielimy się pamiętać i opowiedzieć prawdę o przeszłości tylko wtedy, gdy będziemy obchodzić pamięć Tego, który przyjął swoją śmierć, oddał się w ręce tych, którzy Go zdradzili, i uczynił ze swej męki dar i komunię. Obchodząc tę pamiątkę, ośmielamy się mieć nadzieję. Wiemy, że historia ostatecznie nie należy do morderców. Zmarli nie są bezimienni, a przeszłość musi zostać poznana. W tym nazwaniu po imieniu i w tej wiedzy mamy spotkać Boga. W nim możliwy jest dla nas inny świat, inne pojmowanie władzy, głos dla milczących. „Bo ubogi nie pójdzie w zapomnienie na stałe, ufność nieszczęśliwych nigdy ich nie zawiedzie” (Ps 9, 19).
Święty Dominik wędrował, śpiewając, nie tylko dlatego, że był człowiekiem odważnym i miał radosne usposobienie. Lata studiów ukształtowały jego serce tak, aby pulsowało nadzieją. Oddawajmy się studiom w taki sposób, aby dzielić radość ojca Dominika.
Ojciec Timothy Radcliffe OP był generałem Zakonu Kaznodziejskiego w latach 1992-2001.